Waris Dirie urodziła się w 1965 r. w Somalii jako jedno z dwunastu dzieci (tylko sześcioro przeżyło) w rodzinie nomadów, na pustyni. Jej imię znaczy Pustynny Kwiat. W dzieciństwie opiekowała się stadem kóz. Jako trzynastolatka miała zostać czwartą żoną 61-letniego mężczyzny, który ofiarowywał za nią pięć wielbłądów. Za cichą zgodą matki Waris uciekła. Na piechotę i autostopem dotarła do Mogadiszu w Maroku, do babci. Stamtąd poleciała do Londynu, gdzie przez sześć lat pracowała jako służąca w domu swojej ciotki, żony ambasadora Somalii w Wielkiej Brytanii. Na początku lat 80. spotkała jednego z najsłynniejszych fotografów mody Terence’a Donovana. Zrobił jej serię zdjęć i kariera Waris potoczyła się błyskawicznie: trafiła do kalendarza Pirelli, wzięła udział w kampaniach reklamowych Chanel, Revlon, Levis, L’Oreal. Została gwiazdą wybiegów Mediolanu, Londynu, Nowego Jorku i Paryża, pojawiała się na okładkach „Elle”, „Vogue”, „Glamour”
Newsweek Kobieta: Właśnie obejrzałam film o tobie [„Kwiat pustyni”, w lutym w polskich kinach – przyp. red.]. Dziwne uczucie rozmawiać z kimś, czyje życie już zostało zekranizowane. Jak się czułaś, oglądając film o sobie?
Waris Dirie: Film powstał w dziwnym momencie mojego życia. Można powiedzieć, że znalazłam się pod ścianą. Dziesięć lat temu biegałam po wybiegach pokazów mody, pisałam książkę „Kwiat pustyni” i byłam ambasadorem ONZ walczącym z rytuałem obrzezania kobiet. Miałam nadzieję, że dzięki moim staraniom cały świat pozna ten problem i coś z nim zrobi. Te nadzieje się nie spełniły. A ja po przeczytaniu tysięcy e-maili, poznaniu dramatycznych historii tysięcy kobiet poczułam się wyczerpana, wypalona. Myślałam: „Mój Boże, co mogę jeszcze zrobić dla tej sprawy?”. I wtedy okazało się, że można jeszcze zrobić film. W końcu obrazy przemawiają mocniej niż słowa.
Waris Dirie: Film powstał w dziwnym momencie mojego życia. Można powiedzieć, że znalazłam się pod ścianą. Dziesięć lat temu biegałam po wybiegach pokazów mody, pisałam książkę „Kwiat pustyni” i byłam ambasadorem ONZ walczącym z rytuałem obrzezania kobiet. Miałam nadzieję, że dzięki moim staraniom cały świat pozna ten problem i coś z nim zrobi. Te nadzieje się nie spełniły. A ja po przeczytaniu tysięcy e-maili, poznaniu dramatycznych historii tysięcy kobiet poczułam się wyczerpana, wypalona. Myślałam: „Mój Boże, co mogę jeszcze zrobić dla tej sprawy?”. I wtedy okazało się, że można jeszcze zrobić film. W końcu obrazy przemawiają mocniej niż słowa.
Newsweek Kobieta: Filmowa scena obrzezania małej Waris nie daje w nocy zasnąć.
Waris Dirie:Prawdę mówiąc, mam dość tego tematu. Chcę jednak, żeby ten film był przypomnieniem: gdzieś tam daleko, choć może nawet bliżej niż myślimy [obrzezania mają miejsce także w muzułmańskich rodzinach emigrantów w Europie, USA, Australii – przyp. red.], odbywa się proceder krzywdzący psychicznie i fizycznie dziewczynki, a później kobiety. Myślę, że jeżeli ten film nie zmieni sytuacji, to już nic jej nie zmieni. Oczywiście, można przymknąć na to oko, myśleć tylko o zarobieniu następnego miliona dolarów i kolejnej torebce od Gucciego, ale to by była... jak to nazwać? Obojętność? I ignorancja.
Waris Dirie:Prawdę mówiąc, mam dość tego tematu. Chcę jednak, żeby ten film był przypomnieniem: gdzieś tam daleko, choć może nawet bliżej niż myślimy [obrzezania mają miejsce także w muzułmańskich rodzinach emigrantów w Europie, USA, Australii – przyp. red.], odbywa się proceder krzywdzący psychicznie i fizycznie dziewczynki, a później kobiety. Myślę, że jeżeli ten film nie zmieni sytuacji, to już nic jej nie zmieni. Oczywiście, można przymknąć na to oko, myśleć tylko o zarobieniu następnego miliona dolarów i kolejnej torebce od Gucciego, ale to by była... jak to nazwać? Obojętność? I ignorancja.
Newsweek Kobieta: Przyzwyczailiśmy się myśleć, że Waris Dirie to kobieta, którą nasza zachodnia cywilizacja, sprawiedliwa i demokratyczna, ocaliła i wyciągnęła z niebytu. Kopciuszek, który z dzikiej Somalii trafił na wybiegi i salony mody. Tymczasem w twoim głosie częściej słychać gorycz niż zadowolenie i wdzięczność.
Waris Dirie: Nie znam bajki o Kopciuszku i nie interesują mnie te porównania. Ja nie żyję w bajce, nie czytam baśni. Wiem za to, jaką wartość ma życie. Co do pracy modelki, markowych ciuchów i torebek powiem ci, jaką mają dla mnie wartość. Nienawidzę wyrzucać dwóch rzeczy: jedzenia i ubrań. Jeżeli widzę kogoś wyrzucającego jedzenie do śmietnika, ogarnia mnie złość. Jako dziecko byłam niedożywiona, stąd się wzięły moje pałąkowate nogi. Kiedy biorę udział w jakichś przyjęciach, wynoszę część potraw i rozdaję na ulicy potrzebującym. Tak samo jest z ubraniami: nigdy niczego nie wyrzucam. Te, których nie używam, a zdarzają się tam rzeczy od wielkich projektantów.
Waris Dirie: Nie znam bajki o Kopciuszku i nie interesują mnie te porównania. Ja nie żyję w bajce, nie czytam baśni. Wiem za to, jaką wartość ma życie. Co do pracy modelki, markowych ciuchów i torebek powiem ci, jaką mają dla mnie wartość. Nienawidzę wyrzucać dwóch rzeczy: jedzenia i ubrań. Jeżeli widzę kogoś wyrzucającego jedzenie do śmietnika, ogarnia mnie złość. Jako dziecko byłam niedożywiona, stąd się wzięły moje pałąkowate nogi. Kiedy biorę udział w jakichś przyjęciach, wynoszę część potraw i rozdaję na ulicy potrzebującym. Tak samo jest z ubraniami: nigdy niczego nie wyrzucam. Te, których nie używam, a zdarzają się tam rzeczy od wielkich projektantów.
Newsweek Kobieta: Zapytałam cię o bajkę o Kopciuszku także z powodu złej macochy, która w niej występuje, i dobrej matki chrzestnej. Mam wrażenie, że to kobiety wyrządziły ci w dzieciństwie największą krzywdę, ale także obdarzyły największą miłością.
Waris Dirie: Pozwól, że nie będę mówiła o staruchach, które na pustyni „przystosowują” dziewczynki do bycia prawdziwymi kobietami za pomocą żyletek czy puszek od konserw. Nie mam na to siły. Ale najwięcej miłości dostałam w życiu właśnie od mojej matki. Ona wiedziała, że ja, trzynastolatka, uciekam od zaaranżowanego małżeństwa. Pozwoliła mi na to i wspierała w tej decyzji, chociaż nie wiedziała, czy dotrę do miejsca przeznaczenia. Bolał ją brzuch z przerażenia, że odchodzę w nieznane. Mogła tylko się za mnie modlić.
Waris Dirie: Pozwól, że nie będę mówiła o staruchach, które na pustyni „przystosowują” dziewczynki do bycia prawdziwymi kobietami za pomocą żyletek czy puszek od konserw. Nie mam na to siły. Ale najwięcej miłości dostałam w życiu właśnie od mojej matki. Ona wiedziała, że ja, trzynastolatka, uciekam od zaaranżowanego małżeństwa. Pozwoliła mi na to i wspierała w tej decyzji, chociaż nie wiedziała, czy dotrę do miejsca przeznaczenia. Bolał ją brzuch z przerażenia, że odchodzę w nieznane. Mogła tylko się za mnie modlić.
Newsweek Kobieta: Uciekając z Somalii, powtórzyłaś właściwie historię swojej matki. Ona uciekła z zamożnej rodziny w Mogadiszu, by wyjść za mąż za twojego ojca i żyć w wiosce nomadów.
Waris Dirie: Tak, obie miałyśmy dość siły, by uciec, ale ja lepiej na tym wyszłam. Wybrałam lepszy kierunek. Matka związała się z moim głupim ojcem, który zamiast miłości, dał jej tylko rozczarowanie. Kochała więc mnie z całych sił, to było zresztą wszystko, co mogła mi ofiarować.
Waris Dirie: Tak, obie miałyśmy dość siły, by uciec, ale ja lepiej na tym wyszłam. Wybrałam lepszy kierunek. Matka związała się z moim głupim ojcem, który zamiast miłości, dał jej tylko rozczarowanie. Kochała więc mnie z całych sił, to było zresztą wszystko, co mogła mi ofiarować.
Newsweek Kobieta: Skąd wiesz, że wybrałaś właściwy kierunek, skoro nie ma dnia, żebyś nie tęskniła za Afryką? Twoja mama też wróciła do Somalii po kilku miesiącach w Europie, uznając, że to nie miejsce dla niej...
Waris Dirie: To były trudne chwile. Opisałam je w wydanej właśnie w Polsce książce „List do matki”. Mieszkałyśmy razem w Wiedniu, a ona tęskniła za Afryką. Śmiałam się i pytałam: „Mamo, za czym tęsknisz? Za kozami?”. Tak, tęskniła za kozami, za rodziną, przyjaciółmi. A jej sąsiadką była kobieta, która mnie obrzezała! To chyba mówi samo za siebie, wybrałam właściwą drogę. A jednocześnie każdego dnia tego żałuję. Nigdy nie chciałam żyć w innym miejscu niż Somalia, a jednocześnie po prostu nie mogłam tam żyć. To nie był mój wolny wybór, zostałam zmuszona do ucieczki. Tęsknię codziennie za pięknem tamtego kraju, za moją rodziną, za życiem, które prowadziłam, za afrykańską codziennością, za dotykiem rąk tych, których kocham. Boli mnie, że ludzie myślą o zdewastowanej, słabej, okrutnej Afryce, podczas gdy piękno tego kontynentu gdzieś im umyka. To niesprawiedliwe. Nie mogę się z tym pogodzić.
Waris Dirie: To były trudne chwile. Opisałam je w wydanej właśnie w Polsce książce „List do matki”. Mieszkałyśmy razem w Wiedniu, a ona tęskniła za Afryką. Śmiałam się i pytałam: „Mamo, za czym tęsknisz? Za kozami?”. Tak, tęskniła za kozami, za rodziną, przyjaciółmi. A jej sąsiadką była kobieta, która mnie obrzezała! To chyba mówi samo za siebie, wybrałam właściwą drogę. A jednocześnie każdego dnia tego żałuję. Nigdy nie chciałam żyć w innym miejscu niż Somalia, a jednocześnie po prostu nie mogłam tam żyć. To nie był mój wolny wybór, zostałam zmuszona do ucieczki. Tęsknię codziennie za pięknem tamtego kraju, za moją rodziną, za życiem, które prowadziłam, za afrykańską codziennością, za dotykiem rąk tych, których kocham. Boli mnie, że ludzie myślą o zdewastowanej, słabej, okrutnej Afryce, podczas gdy piękno tego kontynentu gdzieś im umyka. To niesprawiedliwe. Nie mogę się z tym pogodzić.
Więcej przeczytacie:
http://www.newsweek.pl/kobieta/artykuly/ja_kobieta/waris-dirie--wracam-do-domu--,52803,1